Wysłużona i mało reprezentacyjna, więc rzadko pojawia się wśród zastawy na świątecznym stole. Pojawiła się we wspomnieniach o wojennych losach nieżyjącego już dziadka. Łyżka z amerykańskiej niewoli - prawdopodobnie część niezbędnika, z widocznym grawerem U.S., od blisko 70 lat stanowi część domowego wyposażenia mojej rodziny.
- Dziadek do niewoli trafił z Niemiec - opowiada babcia, a na pytanie co on właściwie tam robił odpowiada z przekąsem - No walczył. Za fuhrera.
Wojenna historia dziadka zaczyna się w Katowicach, skąd zostaje wysłany do Gliwic-Sośnicy, gdzie razem z innymi młodymi żołnierzami ma walczyć w obronie przeciwlotniczej. Nie na długo udaje mu się jednak zostać na terenach śląska. - A że tam ktoś powiedział, że tak blisko - to niedobrze i trzeba ich wysłać do Niemiec, a tu - dać Niemców - mówi babcia. Tak też się stało. W czasie działań wojennych Sośnicę zrównano z ziemią. - Tam ani jeden nie został żywy. A babcia [mama dziadka] chodziła i każdego oglądała. Na szczęście, wśród poległych nie znalazła syna, który w tym czasie walczył już w Niemczech.
Jego przymusowa służba przypadła na ostatnie lata wojny, więc szybko z szeregu niemieckich wojsk trafił do Francji, do amerykańskiej niewoli. To stamtąd, z obozowej kuchni - pochodzi łyżka. Z widocznymi śladami zużycia, „wyrobiona”, niesymetryczna i na pierwszy rzut oka - całkiem zwykła. A jednak wśród innych sztućców, które przez kolejne lata trafiały do kuchennej szuflady jednego z katowickich mieszkań, wyróżnia się. Nie tylko kolorem i kształtem, jaki nadały jej kolejne spożywane nią posiłki. Po części to zwykłe narzędzie, po części pamiątka. A może jednak talizman, który w latach wojny przypominał o oddalonym, ale jednak istniejącym - domowym ognisku, którego serce zwykle bije właśnie w kuchni?
Wspomnienie posiłków w amerykańskim obozie jenieckim ma jeszcze jedno, tym razem ludzkie oblicze. Jeden z amerykańskich kucharzy, który pracował w obozie, wyjątkowo polubił dziadka. Młody chłopak ze śląska przypominał mu syna (który zginął na wojnie) do tego stopnia - że po ustaniu działań wojennych chciał dziadka zabrać ze sobą, do Stanów. Dla dziadka, najstarszego z rodzeństwa, opiekuna rodziny (ojciec dziadka zginął w czasie wojny) amerykańska emigracja nie wchodziła w grę. I choć jego powrót do domu matka skomentowała słowami: „Synek, po coś ty wracał”, to dziś nikt nie wątpi, że takie zakończenie wojennej historii dziadka jest szczęśliwe. Gdyby nie wrócił nie byłoby łyżki. Nie byłoby mojego ojca. Nie byłoby mnie.